Miejsca – Fill The Bowl https://fillthebowl.pl by Wiktoria Przybylska Fri, 06 Jan 2017 16:50:29 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.9.3 88835051 Bezglutenowe podróże, czyli kulinarny Berlin w 3 dni. [przewodnik] https://fillthebowl.pl/kulinarny-bezglutenowy-przewodnik-po-berlinie/ https://fillthebowl.pl/kulinarny-bezglutenowy-przewodnik-po-berlinie/#comments Fri, 02 Dec 2016 20:02:34 +0000 https://fillthebowl.pl/?p=2813 Berlin nigdy nie wylądował na mojej bucket liście, nigdy też nie ciągnęło mnie do tamtejszego jedzenia, języka, ani szeroko rozumianej kultury. Stolica Wurstu z frytkami, kebabu, najlepszych imprez klubowych i dobrej kawy – tak właśnie wyobrażałam sobie Berlin. Do tego niesympatyczni i ponuri ludzie. Na szczęście wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny, więc gdy
Read more

Artykuł Bezglutenowe podróże, czyli kulinarny Berlin w 3 dni. [przewodnik] pochodzi z serwisu Fill The Bowl.

]]>
Berlin nigdy nie wylądował na mojej bucket liście, nigdy też nie ciągnęło mnie do tamtejszego jedzenia, języka, ani szeroko rozumianej kultury. Stolica Wurstu z frytkami, kebabu, najlepszych imprez klubowych i dobrej kawy – tak właśnie wyobrażałam sobie Berlin. Do tego niesympatyczni i ponuri ludzie. Na szczęście wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny, więc gdy zobaczyłam loty w cenie 19zł (z Rzeszowa do Berlina), uznałam to za znakomity pretekst by przekonać się na własnej skórze, oczach i języku, czy stolica Niemiec jest taka „jak ją piszą”.

Berliński przewodnik nie był w planach – 3 dni, 3 śniadania, 3 obiady – zawsze wydawało mi się to stanowczo za mało na poznanie lokalnej sceny kulinarnej. Trafiłam jednak na miejsca, które mam nadzieję, każdemu bezglutenowemu podróżnikowi umilą pobyt w stolicy naszego zachodniego sąsiada, a wplecione w tekst informacje praktyczne, nieco ułatwią poruszanie się po mieście. No to w drogę!

Dwie rzeczy, które najbardziej zszokowały mnie podczas pobytu w Berlinie to brak akceptacji międzynarodowych kart płatniczych w większości lokali, a także w biletomatach, oraz brak możliwości zakupienia biletu w pociągu. Pewnie między innymi z tego powodu mój pobyt rozpoczął się kolejką do biletomatu, z którym wielu turystów nie potrafiło sobie poradzić (pewnie tak jak ja nie przypuszczali, że maszyna nie zaakceptuje ich kart kredytowych;)). Z lotniska Berlin-Schönefeld do centrum można się dostać pociągiem – zajmuje to ok. 30 minut, jednak zakup biletu na przejazd ze stacji Schönefeld już więcej. Pomimo ok. tuzina maszyn biletowych zlokalizowanych w tunelu na stacji, kolejki są ogromne (albo tylko ja miałam tyle szczęścia?). Oprócz tunelu na stacji, automaty biletowe zlokalizowane są również na peronach, oraz w terminalach A i D. Każdy bilet należy skasować przed wejściem do pociągu – kasowniki zazwyczaj zlokalizowane są przy automatach biletowych. Pojedyńczy bilety z lotniska kosztuje 3,30 € (bilet na jedną zonę kosztuje 2,70 €) i jest ważny dwie godziny od momentu skasowania (nie można jednak na jednym bilecie wracać tą samą trasą).

Piątek.

Weekend w Berlinie rozpoczęłam od The Bowl zlokalizowanego niedaleko Dworca Wschodniego. Jeśli komuś Berlin kojarzy się tylko z kiełbaską i frytkami, to to miejsce jest idealnym na obalenie tego mitu. Chociaż frytki, owszem, były, ale za to z batata!

The Bowl wybrałam nieprzypadkowo – skusiła mnie nie tylko nazwa, ale też koncepcja. To nie jest kolejna wegańska knajpa. Stoi za nią głębsza idea zdrowego, świadomego i czystego odżywiania. Koncept ten zakłada, że zdrowe jedzenie może zwiększyć energię i samopoczucie, dlatego w The Bowl znajdziecie tylko kuchnię inspirowaną naturą, w 100% bezglutenową, bezcukrową i wegańską, a to wszystko podane w ogromnej misce! Nie spodziewajcie się wymyślnych dań – tutaj króluje zdrowie i prostota, a także pozytywna energia. Dodatkowo, jest to jedna z niewielu certyfikowanych organicznych restauracji w Niemczech.

 

Spędziłam tutaj jedno popołudnie, a towarzyszyła mi miska Kalifornijska – ponoć najpopularniejsza ze wszystkich. Bardzo prosta kombinacja, którą bez problemu przygotujecie też w domu – frytki z batata (jak dla mnie odrobinę za mało chrupiące, ale dobrze przyprawione), awokado w sezamie (super pomysł!), cytrynowa komosa ryżowa, superfood dressing (cokolwiek to znaczy), sałatka jabłkowo-marchewkowa i sos teriyaki-hibiskus. Bez szału, ale bardzo smacznie… No i na pewno nie wyjdziecie stąd głodni! Na deser miejsca mi już nie wystarczyło, zamiast tego zamówiłam matchę na mleku migdałowym. Ogromny plus za podanie w tradycyjnej, japońskiej miseczce.

Warto też wspomnieć, że jest tu internet, wygodne kanapy, ale też klimatyczne siedziska na „parapecie”. Obok restauracji, na tym samym piętrze, kupicie wegańskie buty, a na parterze znajduje się sklep ze zdrową żywnością. Przesiadując tutaj byłam otoczona wspaniałymi ludźmi pełnymi miłości, uśmiechów i pozytywnej energii, więc albo miałam szczęście, albo rzeczywiście jedzenie w The Bowl dobrze wpływa na ludzi!

Wizytę w The Bowl warto połączyć ze spacerem wzdłuż East Side Gallery, do której dojście zajmie Wam 15 minut. Ten pomnik dla wolności w postaci galerii stworzonej przez artystów z całego świata na fragmencie Muru Berlińskiego jest obecnie jedną z największych, jak nie największą, galerią na świecie zlokalizowaną na świeżym powietrzu. To tutaj znajduje się jeden z najbardziej rozpoznawalnych symbolii Berlina – rysunek Dmitri Vrubel’a przedstawiający całujących się Breżniewa i Honecker’a. Tego malunku na pewno nie przegapicie – zawsze jest wokół niego mnóstwo ludzi z aparatami i selfie stickami.

Sobota.

Podczas weekendowych wypadów, sobota jest dla mnie najbardziej aktywnym dniem turystycznym, dlatego zaczynam ją od solidnego śniadania! Padło na No Milk Today – urocza, przytulna kawiarnia ze znakomitym wyborem wegańskich śniadań. Przyznam, że nazwa inspirowana kultową piosenką Herman’s Hermits’s, których to fanką byłam w (bardzo) wczesnej młodości również wpłynęła na moją szybką fascynację tym miejscem. Ale zacznijmy od początku.

No Milk Today odwiedziłam w sobotni poranek – byłam pierwszą klientką, zostałam więc obsłużona ekspresowo, a właścicielka poświęciła mi sporo uwagi. Takim sposobem na śniadanie wybrałam bezglutenowe pieczywo z pastami – masłem orzechowym, wegańską tradycyjną kiełbaską (nie pytajcie co to było, ale nijak mi to przypominało kiełbasę;)) oraz serkiem ze słonecznika. Wszystkie pasty robione są na świeżo, a aktualnie dostępne zawsze wypisywane są na małej tablicy.

Standardowo śniadanie to podawane jest z owocami, ale ja poprosiłam o dodatkową sałatę. O dziwo, bardzo smakowała mi tu kawa. Jako, że dobrze toleruję owies (w małych ilościach), zamówiłam cappuccino na mleku owsianym, jednak dostępne są też inne mleka roślinne. Dodatkowo zjecie tu bezglutenowe ciasto tiramisu, są też bezglutenowe ciastka i brownie (podawane na ciepło) z lodami.

Uwaga! Podobnie jak w większości lokali, nie można tu płacić kartą. Jest za to internet, ale za skorzystanie z gniazdka elektrycznego, trzeba już zapłacić (1 €). Jeśli No Milk Today nie przypadnie Wam do gustu to nic się nie martwcie – okolice Berlin-Kreuzberg pełne są wegańskich kawiarni, w większości z dostępnymi, bezglutenowymi opcjami, warto się więc przejść po okolicy i zobaczyć co skrywają inne miejscówki.

Dość blisko, bo ok. 15 minut autobusem i 30 minut spacerem, znajduje się warte odwiedzenia Muzeum Żydowskie. Na muzeum trzeba poświęcić z dwie godziny, więc jeśli tematyka ta Was nie interesuje, a pogoda dopisuje to warto podjechać nieco dalej, w okolice Potsdamer Platz, niedaleko którego znajduje się, między innymi, Pomnik Pomordowanych Żydów Europy – pomnik składający się z 2711 betonowych bloków.  Stąd rzut beretem do innych turystycznych punktów takich jak najbardziej popularny berliński park Tiergarten, Gmach Parlamentu Rzeszy (Reichstag) czy Brama Brandenburska (Brandenburger Tor).

Jeśli tak jak ja zmarzniecie, a do tego spadnie Wam cukier to wpadnijcie to Charlie’s Vegan Food & Coffee. Dotarcie tam z Muzeum Żydowskiego zajmie Wam ok. 15 minut autobusem (z okolicy Bramy Brandenburskiej ok. 25 min). Charlie’s to miejsce przedziwne i przeurocze zarazem. Misz masz azjatyckiej tandety, odrobiny niemieckiego szyku
z domieszką berlińskiej awangardy i rustykalnym wykończeniem… Do tego przemiła i nigdzie się nie spiesząca hiszpańska obsługa – Charlie, który to pochodzi z hiszpańskiego miasta niedaleko Madrytu i przemiła starsza pani, która przygotowuje tu wegańskie ciasta. To duet idealny na wolne sobotnie popołudnie. Jest tu drogo, ale smacznie. Czas szybko leci w towarzystwie herbaty (podanej w przepięknej miseczce) i zdrowych słodkości (na zdjęciu wegański snickers). Każdy zamawiający dostaje tandetnego króliczka lub inne pozłacane zwierzę, a w oczekiwaniu na swoją herbatę można rozsiąść się w wygodnej kanapie w stylu retro i rozkoszować się widokiem stylowego fortepianu. Można też tu wpaść na obiad – aktualna oferta jest rozpisana na tablicy.

 

 

Jeśli jednak oferta obiadowa Charliego Was nie przekona, to dwie przecznice dalej znajduje się Maroush – libański fast food, którego hummusy i falafele obiegły już chyba cały instagram. Nie jest to opcja dla osób z celiakią, ale dla tych, którzy glutenu starają się unikać. Znajdzie się tutaj także coś dla wegan. Trudno mi powtórzyć co zamówiłam bo kontakt z obsługą bazował na gestykulacji, ale na moim ogromnym talerzu wylądowała marynowana rzodkiewka (przepyszna), hummus, frytki, sałatka, kalafior i falafele. Polecam także wszystkim mięsożercom!

Niedziela.

Niedziela rządzi się swoimi prawami – nawet na wyjeździe staram się by była raczej spokojna i by nie zabrakło chwili na relaks z kawą. Ale najpierw śniadanie, a te zjadłam w Dots. Niech nie zdziwi Was szeroki uśmiech baristy (który to jest raczej rarytasem wśród rodowitych berlińczyków;)) – pochodzi on z Izraela i uwielbia Polskę (a w szczególności Kraków).

Dots nie jest wegańską knajpą – jest to raczej standardowa kawiarnia, która pomyślała o osobach na diecie bezglutenowej. Zjecie więc tu bezglutenowe śniadanie w formie wytrawnych pankejków z bekonem, syropem klonowym i rozmarynem, a w wersji bezmięsnej z owocami i syropem klonowym. Jest także (jakże by inaczej) pudding chia oraz chlebek bananowy.

Kawa w Dots jest znośna, w sam raz do śniadania, ale smakiem nie powala. Za to powala filiżanka kawy z Five Elephant, palarni do której dostaniecie się z Dots w 9 minut autobusem i zaledwie 13 minut spacerkiem. Five Elephant to dla mnie kwintesencja Berlina. Zaparowane okna, a za nimi, w klimatycznym pomieszczeniu ludzie – zaczytani, zagadani, zgromadzeni wokół dużego drewnianego stołu i paru mniejszych ukrytych głebiej w lokalu. Ja jednak sięgnęłam po Zeit Campus i uciekłam na zewnątrz, by nacieszyć się ostatnimi promieniami jesiennego słońca.  O tym miejscu nie trzeba się rozpisywać. Tu po prostu trzeba napić się kawy!

Po dobrej kawie, czas na zwiedzanie! W okolicach stacji metra Bernauer Straße, na Invalidenstraße, znajdziecie cudowny paleo sklep i bistro Simply Keto, a po drodzę można się przejść wzdłuż pomnik Muru Berlińskiego.

Simply Kato to nie jest standardowa klimatyczna, berlińska kawiarnia, ale niewątpliwie jest to raj dla każdego bezglutenowca i osób na diecie paleo. Znajdziecie tu sklepik z bezcukrowymi czekoladami, masłami orzechowymi i paleo czekoladami na gorąco. Oprócz tego jest część restauracyjna – zjecie tu bezglutenowe gofry na śniadanie, a na obiad paleo tortillę. Koniecznie spróbujcie także ich pieczywa! Paleo bajgle, bagietki i bułeczki z mąki kokosowej i siemienia lnianego – są miękkie i pyszne nawet na drugi dzień! No i ciasta! Wszystkie bez cukru i glutenu.

 

 

3 dni w Berlinie to stanowczo za mało by odwiedzić wszystkie warte odwiedzenia knajpy (bardzo żałuję, że nie udało mi się zajrzeć do bezglutenowej piekarni Jute Backerei), ale wystarczająco by choć odrobinę poczuć klimat tego miasta. A on, jest dość specyficzny i nie każdemu przypadnie do gustu – ja mam bardzo mieszane uczucia – jestem wielbicielką mniejszych, klimatycznych miast takich jak Porto, Barcelona czy Victoria w Kanadzie, Berlin jest dla mnie stanowczo zbyt awangardowy, ale od strony gastronomicznej jest warty poznania, a to dla mnie wystarczający powód by planować tam kolejny weekend… Tym razem, gdy zrobi się już nieco cieplej!

Wszystkie miejsca:

 

 

 

Artykuł Bezglutenowe podróże, czyli kulinarny Berlin w 3 dni. [przewodnik] pochodzi z serwisu Fill The Bowl.

]]>
https://fillthebowl.pl/kulinarny-bezglutenowy-przewodnik-po-berlinie/feed/ 5 2813
10 kawiarni w Barcelonie, które warto znać. https://fillthebowl.pl/10-kawiarni-barcelonie-ktore-warto-znac/ https://fillthebowl.pl/10-kawiarni-barcelonie-ktore-warto-znac/#comments Fri, 30 Sep 2016 13:30:54 +0000 https://fillthebowl.pl/?p=2663 Za każdym razem, gdy wyjeżdzam na dłużej poza Warszawę, swoją przygodę zaczynam od poszukiwań… najlepszej kawy w mieście! Mogę zrezygnować z lodów, pieczywa i alkoholu, ale nie wyobrażam sobie życia bez dobrej kawy. W sumie nawet nie o samą kawę chodzi a o pewnego rodzaju rytuał – uwielbiam zapach świeżo palonej kawy o poranku, do tego
Read more

Artykuł 10 kawiarni w Barcelonie, które warto znać. pochodzi z serwisu Fill The Bowl.

]]>
Za każdym razem, gdy wyjeżdzam na dłużej poza Warszawę, swoją przygodę zaczynam od poszukiwań… najlepszej kawy w mieście! Mogę zrezygnować z lodów, pieczywa i alkoholu, ale nie wyobrażam sobie życia bez dobrej kawy. W sumie nawet nie o samą kawę chodzi a o pewnego rodzaju rytuał – uwielbiam zapach świeżo palonej kawy o poranku, do tego przyjemny, kawiarniany gwar i widok ludzi, zaczytanych, zapracowanych, zamyślonych, daje mi energię do pracy na cały dzień!

Gdy przyjechałam do Barcelony byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tutejszych kawiarni. Te, które odwiedzałam nie powalały na kolana, a te, które odwiedzić chciałam były zamkniętę (sierpień to miesiąc wakacyjny, w którym sporo nieturystycznych punktów gastronomicznych jest zamkniętych).  Kultura picia kawy w Barcelonie jest dość nowym zjawiskiem zapoczątkowanym przez Jordi’ego, który w 2014 roku otworzył w Barcelonie palarnie Nømad Coffee. Od tego czasu niezależne kawiarnie i palarnie kawy, niczym grzyby po deszczu, wyrastają w różnych zakątkach miasta. W Barcelonie mieszkam od 2 miesięcy i już zdążyłam zostać świadkiem otwarcia nowego lokalu Syra Coffee w Eixample. Kto wie, może za parę lat Barcelona stanie się nową kawową stolicą Europy?

Dzisiaj serwuję Wam subiektywny przewodnik po kawiarniach w Barcelonie. Wyselekcjonowałam dla Was 10 kawiarni, które skradły moje serce lub sprawiły, że praca stała się przyjemniejsza. Znajdziecie w nim zarówno kawiarnie do których warto się przejść ze względu na znakomitą kawę (np. SlowMov, Syra, Nomad, Satan’s), takie w których miło się przesiaduje, ale kawa niekoniecznie jest doskonała (Cometa), oraz takie, które są idealne dla digitalowych nomadów i freelancerów, którzy poszukują dogodnych warunków do pracy (Skye Coffee co.). Niech ten przedownik będzie dla Was wskazówką, nie wyrocznią. Każdy z nas ma inne kubki smakowe, inne preferencje i oczekiwania.

1. SlowMov

na kawę z ekpresu i alternatywy.

Wstyd się przyznać, ale SlowMov odkryłam jako ostatnie – od razu poczułam, że się polubimy i że to miejsce powinno znaleźć się w moim barcelońskim, kawowym przewodniku. Nie sądziłam jednak, że to ta kawiarnia wyląduje na samym czele listy, ale to nic. Lubię takie niespodzianki!

SlowMov ukryte w klimatycznej części Gràci jest dokładnym odzwierciedleniem moich wyobrażeń o kawiarni idealnej. Znajdziecie tu mnóstwo (nie tylko kulinarnych) książek (tak, to bardzo istotny dla mnie aspekt – książki dodają wg. mnie +10pkt do klimatyczności miejsca), internet, duży drewniany stół oraz oczywiście kawę, wypalaną na tyłach kawiarni w palarni zwanej “Locomotive”. Napijecie się tutaj zarówno kawy z chemexu jak i z ekspresu (jedno z lepszych cortado jakie piłam w Barcelonie!). Zjecie tu także bezglutenowe ciastko (glutenowe też są dostępne;)), oraz przekąski w formie jogurtu czy sałatek. Jest jeszcze jeden powód by pokochać do miejsce – ludzie, czyli Carmen oraz François. To oni witają każdego z wielkim uśmiechem na twarzy, a pasja do tego co robią, zaangażowanie i ogromny entuzjazm sprawiają, że tego miejsca nie chce się opuszczać. Przesympatyczna Carmen, pochodząca z Katalonii, sztuki parzenia kawy uczyła się w Paryżu pod okiem francuskiego konosera kawy Antoine Nétien. Zafascynowana filozofią Slow Life postanowiła połączyć swoje dwie pasje – do kawy i wolnego życia co zaowocowało SlowMov. Co tu dużo mówić. Tutaj poczujecie się jak w domu, a do tego napijecie się perfekcyjnej kawy.

Informacje praktyczne:
Adres: Carrer de Luis Antúnez 18 (najbliższa stacja metra: Diagonal lub Renfe: Gracia)
Godziny otwarcia: pon-pt (09:00 – 18:00), sb (10:00-14:30)
Facebook: https://www.facebook.com/SlowMov

2. Syra Coffee (Gracia i Eixample)

Na kawę z ekspresu, na wynos.
Syra (Gracia)

Nie musiałam długo myśleć jaka kawiarnia powinna znaleźć się na podium. Syra przypomina mi moje ulubione, warszawskie Cophi (o którym możecie przeczytać o tu). W szczególności ta zlokalizowana w klimatycznej dzielnicy Gràcia, która skradła moje serce od pierwszego wejrzenia, a raczej, od pierwszego spróbowania. To jedna z tych kawiarni, do których wraca się nie tylko po kawę, ale także po uśmiech, którego na twarzach baristów nigdy nie brakuje. Sama kawiarnia jest bardzo mała, nie jest to miejsce do którego można się wybrać na długie rozmowy przy kawie ze znajomym, ciężko też tutaj popracować – ze względu na brak internetu i stolików jest to raczej niemożliwe. Jeśli jednak nie lubicie pić kawy w biegu czy na stojąco, możecie usiąść na ławeczce w – środku, lub na zewnątrz. Teraz najważniejsze – kawa! A ta tutaj tylko i wyłącznie z ekspresu… Ale za to jest doskonała! Syra używa ziaren jednej z lepszych palarni w Barcelonie (Nomad), ale przede wszystkim wie jak odpowiednio ją przygotować – mleko nigdy nie jest przegrzane, a kawa ma przyjemny orzechowy posmak. Syra stała się częścią mojego weekendowego rytuału, gdy bez pośpiechu mogę pospacerować z kawą w ręku po Gràci, albo usiąść na ławeczce na pobliskim skwerku (Placa de la Revolucio) i rozkoszować się kawą. Polecam wszystkim mieszkającym w okolicy, a także tym, dla których kawa to doskonały pretekst do spaceru!

Syra (Eixample)

Informacje praktyczne:
Adres (Gracia): Siracusa 13 (najbliższa stacja metra: Diagonal lub Renfe: Gracia)
Godziny otwarcia: pon-pt (9:00-13:00; 15:00-17:30), sb (11:00-13:00; 15:00-16:30)
Adres (Eixample): Passatge de Pla, 11 (najbliższa stacja metra: Girona)
Godziny otwarcia: wt-pt (9:00-13:00; 14:00-17:00), sb (11:00-15:00)
Facebook: https://www.facebook.com/syracoffeebcn/

3. Satan’s Coffee Corner (Barrio Gótico)

Na dobrą kawę z ekspresu i alternatywy.

Satan’ów jest dwóch – jeden w Eixample, drugi w centrum barcelońskiego Starego Miasta Barrio Gótico. Postanowiłam ich traktować osobno, bo oprócz nazwy, właściciela i ziarenek kawy, te dwie miejscówki różni bardzo wiele.

Znacie to uczucie, gdy w jakimś miejscu czujecie się „jak u siebie”? Ja tak miałam z Szatanem. Była to pierwsza kawiarnia jaką odwiedziłam w Barcelonie i od razu zrobiła na mnie dobre wrażenie, a dokładniej: ciekawy wystrój, szatański branding, jeszcze ciekawsza kuchnia (japońskie fusion, któremu na pewno poświęcę nieco więcej uwagi w osobnym wpisie), profesjonalna, ale zarazem sympatyczna obsługa i dobra, a nawet znakomita kawa. Bardzo szybko też odkryłam dlaczego czuję się tutaj jak w domu – kawę serwuje tutaj były barista mojej ukochanej, krakowskiej Karmy, w której swego czasu byłam stałym bywalcem (bardzo długo się głowiłam kogo mi on przypomina;)). To właśnie dzięki niemu można zaznać tutaj polskich akcentów, między innymi, w postaci Władcy Kół (Waglewskie, Fisz, Emade) lecącego z głośników. Satan’s to miejsce, które zwraca na siebie uwagę konsekwencją. To miejsce zostało stworzone do delektowania się dobrą kawą – z dobrą muzyką w tle, za to bez internetu i krzyczących dzieci. Nie znajdziecie tutaj kawy bezkofeinowej, ale za to kawę z lokalnej palarni, którą właściciel przywozi na doczepionym do roweru wózku owszem! Kawa używana w ekspresie jest zmienna, ale zawsze informacja o obecnie używanej jest wywieszona na ścianie – można poczytać o jej pochodzeniu i aromacie. Oprócz kawy z ekspresu dostępne są kawy parzone alternatywnie.

Informacje praktyczne:
Adres: Carrer de l’Arc de Sant Ramon del Call, 11 (najbliższa stacja metra: Liceu lub Jaume I)
Godziny otwarcia: czw-sb (8:00-18:00), nd (10:00-18:00)
Facebook: https://www.facebook.com/SatansCoffeeCorner

4. SKYE Coffee co.

Do pracy z laptopem przy kawie z ekspresu.

Lubicie industrialne wnętrza? Koniecznie odwiedźcie Skye Coffee co.! Ten srebrny coffee truck – citroen HY z 1972 roku, zlokalizowany we wnętrzu byłego magazynu, ogromny drewniany stół, a w tle rowery zadowolą każdego miłośnika industrialnych wnętrz i minimalizmu.

Miejsce to zostało stworzone przez Skye – projektantkę wnętrz/architekt, której firma ma swoje biuro w tyłach hali. Skye Coffee zlokalizowany w Poblenou to nie tylko zdumiewające wnętrze – oprócz tego jest tu bardzo dobra kawa z lokalnej palarni (Right Side Coffee Roasters), a do tego całkiem spory wybór mleka wegańskiego, którymi bariści potrafią prawidłowo operować (bardzo często mleka wegańskie są nieprawidłowo spieniane przez co nie tylko się nie pienią, ale też warzą się w kawie) – do wyboru jest mleko owsiane i migdałowe. Znajdziecie też tu wszystko co niezbędne do pracy – doskonale działający internet (jak na barcelońskie warunki to wręcz fenomenalnie), sporą ilość gniazdek i dużo przestrzeni. Można tu przesiadywać i pracować godzinami – jeszcze nigdy nie miałam okazji pracować w tak dogodnych warunkach – oprócz tego, że internet zawsze śmiga bez zarzutów, jest tu wyjątkowo cicho – nie ma muzyki, każdy siedzi wpatrzony w ekran swojego laptopa lub spokojnie delektuje się kawą. Zgłodnieliście? Nic nie szkodzi! Małego głoda zabijecie owsianką lub deserkiem z nasion chia. Jedyne na co trzeba uważać to godziny otwarcia – bywa, że przestrzeń wynajmowana jest pod sesje fotograficzne, a kawiarnia informuje o tym fakcie na Instagramie.

Informacje praktyczne:
Adres: Carrer Pamplona 88, 08018 Barcelona (najbliższa stacja metra: Bogatell)
Godziny otwarcia: pon-pt, 09:00 – 17:00
Facebook: https://www.facebook.com/syracoffeebcn/

5. Nømad Coffee

Na alternatywę, kawę z ekspresu, na wynos i do posiedzenia.
Nømad Roaster’s Home
Nømad Roaster’s Home

Śmiało można powiedzieć, że to właśnie właściciel Nømad Coffee rozpoczął kawową rewolucję w Barcelonie. Jordi swoją przygodę z kawą zaczynał we wschodnim Londynie, a dokładniej w Nude Espresso. To tam zgłębił tajniki palenia kawy, a nabytą wiedzę przywiózł do Barcelony, gdzie w 2014 otworzył Nomad Coffee rozpoczynając tym samym prawdziwą kawową rewolucję. Nømad to trzy miejsca:  Nømad Roaster’s Home, czylli palarnia w której napijecie się również kawy na wynos, Nømad Coffee Lab & Shop, czyli sklep i miejsce na szybką kawę (z ekspresu i alternatywy) oraz Nømad Every Day, gdzie nie tylko napijecie się kawy (a jest z czego wybierać – nitro tap, cold brew, alternatywy i kawa z ekpresu), ale także zjecie małe co nieco przy dużym, drewnianym stole. To miejsce od którego każdy kawowy geek powinien zacząć swoją wycieczkę po stolicy Katalonii. To miejsce od którego wszystko się zaczęło i które po prostu powinno się odwiedzić.

Nømad Coffee Lab & Shop

Informacje praktyczne:
Adres (Nømad EVERY DAY): Carrer Riereta 15, Barcelona (najbliższa stacja metra: Sant Antoni)
Godziny otwarcia: pon-pt (8:30-17:30), sb-nd (10:00-17:00)
Adres (Nømad Coffee Lab & Shop): Passatge Sert, 12, Barcelona (najbliższa stacja metra: Urquinaona)
Godziny otwarcia: pon-pt (8:30–17:30)
Adres (Nømad Roaster’s Home): Carrer de Pujades, 95 (najbliższa stacja metra: LLacuna)
Facebook: https://www.facebook.com/nomadcoffeeproductions/

6. Satan’s Coffee Corner (Eixample)

Na kawę z ekspresu i alternatywy. Na wynos i na miejscu. Do pracy z laptopem.

Zlokalizowany w 4-gwiazdkowym hotelu Casa Bonay Satan’s całkowicie różni się od swojego odpowiednika z Barrio Gótico, co wcale nie oznacza, że kawa jest tu gorsza – wręcz przeciwnie, jest równie znakomita.

Ten lokal jest jednak zupełnie inny – wystrój bardziej nowoczesny, klimat bardziej miejski, nastawiony na szybką konsupcję. Nie ma tutaj kuchni, ale w ofercie znajdziecie jogurty i owsianki – zamknięte w plastikowych pojemniczkach przygotowanych na wynos. Mimo wszystko, Satan’s ten ma też swój klimat, a dodatkowego uroku dodaje mu zwisający z sufitu bluszcz i inne soczyście zielone rośliny. Napijecie się tutaj wszelakich alternatyw i schłodzicie doskonałym Cold Brew. Na odważnych czeka prawdziwa, super kwaśna Kombucha. W tej lokalizacji jest dostępne WiFi (z Casa Bonay), co sprawia, że jest to całkiem przyjemne miejsce do pracy. Dodatkowo, zazwyczaj nie przesiadują tutaj tłumy – ludzie raczej wpadają na kawę na wynos, jest więc w miarę cicho i przestronnie.

Informacje praktyczne:
Adres: Gran Vía de les Corts Catalanes 700 (najbliższa stacja metra: Tetuan)
Facebook: https://www.facebook.com/SatansCoffeeCorner

7. Onna’s Coffee

Do pracy, na kawę z ekspresu i alternatywy.

Onna’s Coffee to urocza miejscówka położona w Gràci, w której zazwyczaj ląduję gdy Syra jest zamknięta. Onna’s jest dość ciasna, wnętrze nieco zimne i ciemne, ale za to obsługa zawsze miła i uśmiechnięta. Króluje tutaj kawa z Kostaryki, kraju pochodzenia założycielki kawiarni – Anahí Páez, ale nie tylko – znajdziecie tutaj także inne kawy, a za każdą z nich kryje się jakaś historia, o której chętnie opowie Wam obsługa. To miejsce polecam w szczególności na alternatywy – wychodzą obsłudze dużo lepiej niż kawa z ekpresu, chociaż i ta ostatnia do złych nie należy. Onna’s nie jest moim ulubionym miejscem – jak dla mnie wystrój jest zbyt zimny, a światła dziennego za mało. Nie podobają też mi się mało klimatyczne kanapy i raczej staroświeckie stoliki. Nie przyszłabym tutaj posiedzieć z książką, ale z laptopem już tak za sprawą darmowego i sprawnie działającego internetu. Oprócz kawy w ofercie znajdziecie ciastka (ponoć bardzo dobre, jednak w większości z glutenem) i bardzo dobre sałatki.

Informacje praktyczne:
Adres: Carrer de Santa Teresa 1 (najbliższa stacja metra: Diagonal)
Godziny otwarcia: pon-pt, 08:00 – 19:30, sb-nd (09:00-19:30)
Facebook: https://www.facebook.com/onnacoffee

8. Hidden Café Barcelona

Do pracy z laptopem, na alternatywę i przyjemną atmosferę.

Hidden Café to miejsce z potencjałem, któremu jeszcze wiele do ideału brakuje. Ale, potencjał to już całkiem sporo!

Hidden Café swoją nazwę zawdzięcza chyba lokalizacji – ciężko się tutaj dostać komunikacją miejską – dotarcie zarówno z przystanku autobusu jak i metra zajmuje ok. 10-15 minut. Nie jest też to miejsce, dla którego warto przejechać pół Barcelony, ale niewątpliwie jest to miejsce, które warto odwiedzić będąc/mieszkając w okolicy. Hidden polecam na kawę z chemexu, aeropressa lub inne alternatywy. Kawiarnia ma w ofercie naprawdę dobre kawy zarówno z lokalnych jak i europejskich palarni (The Barn). Niestety załoga nie radzi sobie z mlekiem wegańskim, które zostało przegrzane zamieniając moje cappuccino w zwykłą kawę z mlekiem. Normalnie wykluczyłoby to taką kawiarnie z mojej listy „miejsc na kawę”, ale nie tym razem – powiadomiona o tym obsługa bardzo się przejęła, na tyle, że przez parę minut właściciel (swoją drogą, przemiły!) przeglądał mojego Instagrama w celach edukacyjnych (pokazywałam mu przykłady cappuccino na mleku owsianym/migdałowym), przegadał wszystko z załogą i obiecał poprawę.

Można tu wpaść na śniadanie, lunch, brunch (mają w ofercie bezglutenowe pieczywo, sałatki i raw batony) czy popracować z komputerem, szczególnie jeśli jesteście akurat obok. Jest po prostu miło.

Informacje praktyczne:
Adres: C/ Constança esquina Déu i Mata, (najbliższa stacja metra: Maria Cristina)
Godziny otwarcia: pon-pt (08:00 – 20:30), sb (09:00-20:30), nd (09:30-14:30)
Facebook: https://www.facebook.com/hiddencafebarcelona

9. Café Cometa

na kawę z ekspresu, latte smakowe, do posiedzenia z książką.

To jedna z tych kawiarni, które albo się kocha, albo nienawidzi. Ja mam niestety bardzo mieszane uczucia i na pewno nie jestem fanką, ale ze względu na bardzo fajny klimat tego miejsca nie mogłam go pominąć.

Cometę odwiedziłam parę razy i zawsze coś było nie tak – albo zapomniano o mojej kawie, albo obsługa była wyjątkowo niemiła… Ale jednak jest coś w tym miejscu, że wracam chociaż ichniejsza kawa do najlepszych nie należy. Jest dostępny dobrze działający internet, ale niestety, pracowanie przy stolikach znajdujących się na zewnątrz lub w głównym pomieszczeniu kawiarni jest niemile widziane. Do pracy z laptopem jest przeznaczona przestrzeń na górze – pozbawiona światła naturalnego i świeżego powietrza. Nie da się raczej w przestrzeni „coworkingowej” zbyt długo wysiedzieć i chyba właśnie o to właścicielom kawiarni chodziło. Jednak sama kawiarnia jest przyjemna. Po prostu. Można usiąść z książką lub przyjacielem, zjeść lunch i popić kawą z ekspresu lub cold brew. Niestety nie mają w ofercie bezglutenowych ciast, ale są za to pyszne sałatki! To miejsce spodoba się odobom, które lubią kawy smakowe – dostępne jest latte karmelowe i kawa mrożona z Barleys. Wieczorami można wpaść na piwo i przekąski.

Informacje praktyczne:
Adres: Parlament 20 (najbliższa stacja metra: Poble Sec)
Godziny otwarcia: pon-czw, 09:00 – 23:00, pt (09:00-01:00), sb (10:00-01:00), nd (10:00-23:00)
Facebook: https://www.facebook.com/CafeCometa

10. Federal

Do pracy z laptopem.

Federal nie jest jednym z tych klimatycznych miejsc, w których właściciel uśmiecha się do Ciebie gdy tylko przekraczasz próg kawiarni. To sieciówka, która dotarła już nawet do Madrytu (oprócz tego znajduje się w dwóch miejscach w Barcelonie: Barri Gòtic i Sant Antoni, Valenci, niebawem otworzy się także w Gironie). Normalnie nie polecałabym sieciówki, gdyby nie to, że jest to jedno z niewielu miejsc (oprócz Skye), gdzie można spokojnie popracować z laptopem. W szczególności na parterze, gdzie w wysokiej szafie ukryte są gniazdka eletryczne, a internet działa dużo sprawniej niż na pierwszym piętrze. Kawa jest tutaj poprawna, obsługa raczej niemiła, jedzenie w miarę ok, ale pracuje się tutaj naprawde sympatycznie, więc polecam wszystkim digitalowym nomadom!

Informacje praktyczne
Adres: Carrer del Parlament, 39 (najbliższa stacja metra: Sant Antoni)
Godziny otwarcia: pon-czw (08:00 – 23:00), pt (08:00-01:00), sb (09:00-01:00), nd (09:00-17:30)
Facebook: https://www.facebook.com/federal-café-barcelona

Inne miejsca

W Barcelonie jest sporo restauracji oferujących kawę na mleku roślinnym. Moje ulubione to CaravelleThe Juice House i Flax and Kale. W każdym z tych trzech miejsc znajdziecie dobrą kawę i jeszcze lepsze jedzenie, a także darmowe WiFi. Nie są to jednak kawiarnie, a raczej brunchownie/restauracje, dlatego też nie ujęłam ich w rankingu, ale z tych trzech w szczególności polecam Caravelle – wypiłam tam niejedną kawę i każda była znakomita.

Artykuł 10 kawiarni w Barcelonie, które warto znać. pochodzi z serwisu Fill The Bowl.

]]>
https://fillthebowl.pl/10-kawiarni-barcelonie-ktore-warto-znac/feed/ 4 2663
Kolacja degustacyjna w Fokim z @yelpwarszawa. https://fillthebowl.pl/kolacja-degustacyjna-fokim-warszawa/ https://fillthebowl.pl/kolacja-degustacyjna-fokim-warszawa/#respond Fri, 13 May 2016 07:00:26 +0000 http://fillthebowl.kuchlog.pl/?p=2502 Wygodne kanapy, designerskie wnętrza, neony, aromatyczne dania, a na koniec, zaskakująca wizyta w toalecie. Tak, w wielkim skrócie można podsumować kolację degustacyjną, w której brałam udział dzięki @yelpwarszawa. Jednak musicie o czymś wiedzieć – Fokim, to nie jest restauracja ani wegańska, ani bezglutenowa. Tu spotykają się wszyscy – weganie, wegetarianie, mięsożercy, a nawet cukrożercy. Prawdziwy
Read more

Artykuł Kolacja degustacyjna w Fokim z @yelpwarszawa. pochodzi z serwisu Fill The Bowl.

]]>
Wygodne kanapy, designerskie wnętrza, neony, aromatyczne dania, a na koniec, zaskakująca wizyta w toalecie. Tak, w wielkim skrócie można podsumować kolację degustacyjną, w której brałam udział dzięki @yelpwarszawa. Jednak musicie o czymś wiedzieć – Fokim, to nie jest restauracja ani wegańska, ani bezglutenowa. Tu spotykają się wszyscy – weganie, wegetarianie, mięsożercy, a nawet cukrożercy. Prawdziwy fusion. Kulinarny i kulturowy.

Fokim to nie jest kolejna nudna azjatycka knajpa. Będąc tu, całkiem możliwe, że poczujesz się jakbyś właśnie spotkał się z dobrym kumplem, który wrócił z Azji i chce Ci o tej podróży opowiedzieć. Na początku,  po oczach bije neonowe światło które zaraz zostaje zrównoważone przez surowe, betonowe wykończenia ścian połączonych z ciepłym drewnem. Zaraz potem, czuć zapach aromatycznych, azjatyckich dań, a z głośników wydobywa się przyjemna i bardzo nieazjatycka muzyka. Niekonsekwencja? Wręcz przeciwnie. Wnętrze jest tylko zapowiedzią tego co nas czeka – klasyka połączona z nowoczesnością – Azja w nowszym, świeższym wydaniu. Sushi z guacamole, batat w tempurze, a może rolka z burakiem. To wszystko ma sens. Każde danie jest przemyślane i składa się na spójną historię.

Zaczynamy od słowniczka. To w nim znajdziecie wyjaśnienia wszystkich nieznanych pojęć i dziwnych składników. Jak dla mnie to strzał w dziesiątkę, doskonałe wprowadzenie do tej kulinarnej podróży… Przynajmniej nikt nie pomyśli, ze guacamole to azjatycki specjał ; ). Wjeżdżają przystawki, a wśród nich chipsy z ziemniaka (ziemniak kushiage, 12,30zł) na patyku i bambusowym koszyku do gotowania na parze. To podanie mnie uwiodło, chipsy też niczego sobie, nie ociekały tłuszczem i były idealnie chrupiące – brakowało tylko do nich jakiegoś ciekawego dipu.

W ramach przystawek zostaliśmy również poczęstowani tempurą, w czterech odsłonach: krab, krewetka, kalmar i chyba najlepszy, batat (38,70zł). Ten ostatni przypadł do gustu nie tylko przeciwnikom owoców morza – batat był rzeczywiście ciekawy, idealnie słodki, mięciutki, a podany w chrupiącej skorupce. Dobre, aczkolwiek próbowaliśmy dużo lepszych pozycji. Bao, to pozycja, która ucieszy wegan – wersja z tofu, karmelem, douchi i mango (15,80zł) brzmiała nieziemsko, jednak bałam się, że mój organizm nie wytrzyma takiej dawki glutenu, więc osobiście nie spróbowałam. Obserwacja reakcji ludzi czasem wystarczy – zarówno Bao wegańskie (15,80zł) jak i mięsne (z żeberkiem wołowym BBQ (16,70zł) zostało pozytywnie przyjęte przez społeczność Yelp! Była też zupa Pho (21,90zł), ale tego dnia, gdy na zewnątrz temperatura była iście azjatycka, większość z nas skupiła się na daniach zimnych. W ramach przystawek na stole pojawiły się również sajgonki (15,20zł), w wersji z marynowanym kurczakiem oraz piklowanym tofu oraz dwoma sosami. Sajgonki były ok, ale ten sos orzechowy… Mega!

Ciężko mi określić, kiedy na stół wjechały rolki (Fokim panko roll), pamiętam tylko, że były pyszne i bardzo, bardzo, bardzo żałuję, że nie są bezglutenowe. Tutaj muszę wspomnieć o tym, że Fokim posiada i częstuje sosem sojowym, bezglutenowym. Bez glutenu są hosomaki i nigiri, więc bezglutenowi fani sushi znajdą coś dla siebie. Wracając do rolla to najpyszniejszy, jak dla mnie, był ten z mango i rybą maślaną. Nigdy nie jadłam sushi z mango i cieszę się, że dokładnie po 26 latach się to zmieniło. Ciekawa była też rolka z burakiem i pieczonym awokado (26,90zł), oraz z łososiem (34,90zł). Z dań głównych zostaliśmy poczęstowani sałatką Fokim Seafood (42,60zł), Kurczakiem Yakitori, Żeberkiem Wołowym BBQ oraz bohaterem stołu tofu z pieczonymi jabłkami (36,90zł). Ten ostatni był wyśmienity! W życiu nie jadłam tak doskonałego tofu – przenikały się w nim przeróżne, bliżej nieokreślone, ale doskonale uzupełniające się smaki. Do tego opalane jabłko (które było kropką nad „i” tego dania) i kapusta czerwona. Perfekcyjne danie!

Reszta dań była również dobra, chociaż osobiście nie wróciłabym na Fokim Seafood – porcja ogromna, jednak 42zł to dla mnie stanowczo za wysoka cena jak na sałatkę. W porównaniu do reszty dań głównych wypadła raczej słabo, jak dla mnie była za sucha, brakowało ciekawego elementu, który połączyłby wszystkie smaki. Z dań mięsnych znakomite były żeberka wołowe w sosie BBQ – chociaż sama za mięsem nie przepadam, to danie poleciłabym każdemu miłośnikowi mięsa. Idealnie doprawione i rozpływające się w ustach – niewątpliwie jest to danie warte grzechu. Na koniec podano desery. Chyba nikogo nie zachwycił Ptyś (lody miodowo-biszkoptowe, sos czekoladowy, chili, kafir) więc nie będę się nad nim już dłużej znęcać, za to opiszę prawdziwy foodporn – waniliowy banan panko (14,80zł) i Fokim Sweet (28,90zł). Pomimo dość wysokiej jak na deser ceny, Fokim Sweet (na zdjęciu po lewej) jest warty grzechu. Jako, że 9 maja, w dzień kolacji przypadały moje urodziny, to pozwoliłam sobie pofolgować i skosztować tego specjału – brownie, lody z białej czekolady i jeszcze więcej czekolady – to wszystko ułożone w czekoladową, trójwarstwową wieże. Na to gorący sos czekoladowy pod wpływem którego lody z białej czekolady powoli się roztapiają. Kosmos! Całkiem dobry był też banan panko, nieco waniliowy w środku, chrupiący na zewnątrz, polany sosem czekoladowym słonym karmelem. Banan, czekolada, karmel… To mówi samo za siebie.

Po deserach, postanowiliśmy jeszcze trochę zaszaleć i spróbować tutejszych drinków. Jako, że smakoszem alkoholowym nie jestem (pijam wino dwa razy do roku) to nie będę się zbytnio rozpisywać, bo na pewno inni zrobią to lepiej. Napiszę tylko, że najbardziej efektownym drinkiem jest Smokefashioned (29,70zł). Smakowo mi co prawda nie podszedł (jak większość alkoholi), ale jego wykonanie zostało uwiecznione na wielu telefonach (zdjęcie po lewej). Czaszka, barman i dużo dymu – warto zamówić dla samego popatrzenia! Jak już pisałam, nie przepadam za alkoholem, ale szot Dragon Ball (33,10zł) z wodą kokosową i pieprzem był znakomity i przyznam to bez bicia. Na koniec każdy obowiązkowo musiał odwiedzić toaletę. Wyobraźcie to sobie: otwierasz drzwi do toalety, a tam, z naprzeciwka „wyskakuje” pani azjatka krzycząca do Ciebie z ekranu telewizora. Tak właśnie wygląda toaleta w Fokim. To bardzo dziwne uczucie załatwiać potrzebę z panią gotującą bulion za Twoimi plecami. To jedno z tych wspomnień, którego szybko nie wymarzę z mej pamięci. I za to, Fokim, należą się oklaski!

Fokim to jeszcze gorąca miejscówka na kulinarnej mapie Warszawy i coś mi mówi, że prędko nie wystygnie. Wnętrze, jedzenie, klimat i muzyka – to wszystko składa się na przestrzeń, z której nie chce się szybko wychodzić. Nie wszystkie dania są tutaj perfekcyjne, ale niektóre sprawią, że Wasze ślinianki zaczną szybciej pracować. Dodatkowo, każdy znajdzie tu coś dla siebie – Weganom polecam tofu z opalanym jabłkiem, rolla z burakiem oraz Bao z tofu. Osoby na diecie bezglutenowej na pewno mogą zamówić sushi i obficie wymoczyć je w bezglutenowym sosie sojowym (zupa Pho i inne dania też są bezglutenowe, najlepiej podpytać kelnera osobiście). Prawdziwy mięsożerca doceni żebro wołowe BBQ. Bardzo lubię, gdy weganie, mięsożercy i wszyscy inni żercy siedzą przy jednym stole, a w Fokim jest to możliwe.

Informacje praktyczne
Adres:Krucza 24/26 (Śródmieście), Warszawa
Ceny: $$ (powyżej 30zł za danie główne)
Strona www: http://fokim.pl

Jeśli podoba Wam się ta recenzja i macie ochotę na więcej, to zapraszam na Yelp’a, gdzie zrecenzowałam już (a raczej „dopiero” ;)) 29 kawiarni i restauracji nie tylko w Warszawie :). A jeśli zamiast czytać wolicie pisać to też koniecznie wpadnijcie na Yelp’a, gdzie będziecie mogli podzielić się swoimi opiniami, ale też poznać pozytywnie zakręconych ludzi. Polecam!

Artykuł Kolacja degustacyjna w Fokim z @yelpwarszawa. pochodzi z serwisu Fill The Bowl.

]]>
https://fillthebowl.pl/kolacja-degustacyjna-fokim-warszawa/feed/ 0 2502
Nowy Orlean, HiVolt Coffee i sałatka z komosą. https://fillthebowl.pl/sycaca-salatka-z-gruszka-pomidorkami-i-awokado-z-orzechami-laskowymi-i-ze-slodkim-sosem-bazyliowym/ https://fillthebowl.pl/sycaca-salatka-z-gruszka-pomidorkami-i-awokado-z-orzechami-laskowymi-i-ze-slodkim-sosem-bazyliowym/#respond Fri, 22 Jan 2016 21:18:41 +0000 http://fillthebowl.kuchlog.pl/?p=1953 Komosę ryżową odkryłam podróżując po Stanach.  Wcześniej zajadałam się kaszą jaglaną i bardzo mi jej tam brakowało. Zaczęłam kupować komosę, bo była tańsza od kaszy jaglanej. Eh, dziś doceniłabym to o wiele bardziej! Ale wtedy, komosa nie kojarzyła mi się z niczym ciekawym. Jej tekstura wydawała mi się zbyt wyrazista i gorzka w smaku by
Read more

Artykuł Nowy Orlean, HiVolt Coffee i sałatka z komosą. pochodzi z serwisu Fill The Bowl.

]]>
Komosę ryżową odkryłam podróżując po Stanach.  Wcześniej zajadałam się kaszą jaglaną i bardzo mi jej tam brakowało. Zaczęłam kupować komosę, bo była tańsza od kaszy jaglanej. Eh, dziś doceniłabym to o wiele bardziej! Ale wtedy, komosa nie kojarzyła mi się z niczym ciekawym. Jej tekstura wydawała mi się zbyt wyrazista i gorzka w smaku by wykorzystać ją do czegokolwiek. Parę razy ją rozgotowałam, zjadłam z niesmakiem tęskniąc wciąż za jaglanką. Wszystko się zmieniło pewnego pięknego poranka w Nowym Orleanie.

To był ostatni dzień roku, a my szukaliśmy miejsca na śniadanie i kawę. Byliśmy totalnie wykończeni, po nieprzespanej nocy w hostelu, który swoją drogą, był jak wyciągnięty z filmu grozy. Ogrzewanie nie działało, woda w łazience też nie za ciepła… A tłumaczone nam to było tym, że w Nowym Orleanie przecież zawsze jest ciepło, a my, szczęściarze, trafiliśmy na najzimniejsze dni tego roku (to akurat była prawda, bo gdy wyjechaliśmy temperatura wzrosła do 20C). W każdym razie, hostel ten będziemy wspominać całe życie – zanim stał się on hostelem był bodajże sierocińcem, chociaż niektórzy mieszkańcy straszyli nas, że szpitalem psychiatrycznym. To wiele by tłumaczyło – przywiązane do stolika noże w kuchni, kraty przy każdych zewnętrznych drzwiach i bardzo specyficzni mieszkańcy, którzy wcale nie wyglądali na turystów. Ale nie tylko nasz hostel był dziwny, ale cała okolica. Zapytałam towarzysza mojej podróży, z czym kojarzy mu się Nowy Orlean…”Dziki zachód, tylko z lepszymi ulicami”, odpowiedział. Do tego należy dodać stare latarnie, obszarpane budynki i dziwnych ludzi. Pamiętam gdy przechodząc widzieliśmy wrzeszczącego pana, stojącego pod latarnią. Gdy zobaczył nas przestał wrzeszczeć. Wlepił w nas wzrok i nieruchomo patrzył.

W Nowym Orleanie są też miejsca urocze, a jest nim French Quarter, najstarsza i najbardziej znana francuska część miasta. Ponoć nie została bardzo zniszczona przez huragan Katrina (została otwarta już po miesiącu) i może dlatego też zachowała swój iście francuski urok. Szczerze, to czułam się tam bardziej francusko niż w Paryżu! Jak nakazuje Trip Advisor, odwiedziliśmy słynną Cafe du Monde, dla samego odhaczenia na Bucket liście. Staliśmy 40 minut w kolejce, a pączki (znaczy się, francuskie beignets) oddaliśmy bezdomnemu. To była pierwsza i ostatnia moja próba bycia prawdziwą turystką. Jeśli lubicie pączki to pewnie warto je zaliczyć, jeśli nie, to po prostu zajrzyjcie do wnętrza kawiarni. Gwarantuję, że to wystarczy by cofnąć się na chwilę do roku 1862 bez stania w kolejce.

Wracając do hostelu, przeznaczenie chyba tak chciało, że mieścił się on niedaleko HiVolt Coffee (jak się później okazało, jednej z najlepszych (jak nie najlepszej) kawiarni w Nowym Orleanie), co było dla nas prawdziwym wybawieniem. Przesiedzieliśmy tam niejeden poranek, przy niejednej kawie na mleku migdałowym i niejednym, bezglutenowym ciastku, dzięki czemu nie musieliśmy przebywać za dużo w hostelu. Do dziś pamiętam każdy szczegół z tej kawiarni. Pamiętam zapach świeżo mielonej kawy i uśmiechniętych ludzi – jednych zagadanych, drugich zapatrzonych w swoje laptopy. Miałam wrażenie, że to miejsce jest totalnie oderwane od reszty Nowego Orleanu, z którego mamy same dziwne wspomnienia. Wszystko było tam takie normalne, a ludzie niesamowicie przyjemni.

I to właśnie tam, owego słonecznego poranka, po wspomnianej wcześniej nieprzespanej nocy, spróbowałam po raz pierwszy miski pełnej zdrowych smakołyków. Była super sycąca, a jajka jeszcze płynne w środku, przyjemnie rozlewały się po sałatce. Chyba najbardziej zaintrygował mnie sos. Zrozumiałam, że w sałatkach z komosy to on jest bohaterem! Sałatka musi być mokra, nie ma nic gorszego niż sucha komosa!

 

Zróbmy to! Czyli przepis na wegańską sałatkę z komosą ryżową: klik

 

Artykuł Nowy Orlean, HiVolt Coffee i sałatka z komosą. pochodzi z serwisu Fill The Bowl.

]]>
https://fillthebowl.pl/sycaca-salatka-z-gruszka-pomidorkami-i-awokado-z-orzechami-laskowymi-i-ze-slodkim-sosem-bazyliowym/feed/ 0 1953
Gdzie na kawę w Warszawie? 5 najlepszych kawiarni w Warszawie serwujących kawę na mleku migdałowym. https://fillthebowl.pl/5-najlepszych-kawiarni-w-warszawie-na-kawe-mleku-migdalowym/ https://fillthebowl.pl/5-najlepszych-kawiarni-w-warszawie-na-kawe-mleku-migdalowym/#comments Thu, 14 Jan 2016 07:50:52 +0000 http://fillthebowl.kuchlog.pl/?p=1682 Moja miłość do mleka migdałowego narodziła się (jak już wspominałam tu), gdy mieszkałam w Kanadzie, a późniejsza podróż po Stanach, tylko zapewniła mnie w przekonaniu, że mleko migdałowe w kawiarni powinno być normą. Gdy wróciłam do Warszawy to tak bardzo tęskniłam za kawą na moim ulubionym mleku, że  zaczęłam chodzić do kawiarni z własnym mlekiem migdałowym
Read more

Artykuł Gdzie na kawę w Warszawie? 5 najlepszych kawiarni w Warszawie serwujących kawę na mleku migdałowym. pochodzi z serwisu Fill The Bowl.

]]>
Moja miłość do mleka migdałowego narodziła się (jak już wspominałam tu), gdy mieszkałam w Kanadzie, a późniejsza podróż po Stanach, tylko zapewniła mnie w przekonaniu, że mleko migdałowe w kawiarni powinno być normą. Gdy wróciłam do Warszawy to tak bardzo tęskniłam za kawą na moim ulubionym mleku, że  zaczęłam chodzić do kawiarni z własnym mlekiem migdałowym (tak wiem, nie jestem całkiem normalna ; ). Nie zawsze jednak było to możliwe – gdy odwiedzałam kawiarnię niedaleko domu to nie było to problemem, ale wożenie ze sobą mleka na drugi koniec miasta wydawało mi się (na szczęście) absurdalne. Zaczęłam więc szukać, namawiać i próbować. Z czasem nie tylko okrywałam coraz to nowsze kawiarnie, ale też mleko migdałowe zaczęło być dostępne w coraz większej ilości miejsc. Po roku wyklarowały się moje ulubione kawiarnie z mlekiem migdałowym, których jest 5! Nie we wszystkich z nich kawa jest perfekcyjna, niektóre nadrabiają przemiłą obsługą, czy przyjemną atmosferą. To mój osobisty ranking najlepszych miejsc na migdałową kawę w Warszawie. Pod rankingiem zamieściłam małą ściągawkę kawiarni, w których możecie napić się kawy na innym mleku roślinnym (ale nie sojowym).

Gdzie na kawę w Warszawie?

1. Cophi – po prostu na kawę.

O masz! Na tym miejscu miał znajdować się SAM, ale całkowitym przypadkiem, wracając z „W Gruncie Rzeczy”, odkryłam moje nowe niebo, a zaprowadził mnie do niego zapach świeżo mielonej kawy. Do tej pory myślałam, że zapachy wyczuwalne z ulicy są tylko możliwe w przypadku kebaba i innych fast foodów, jak się jednak okazało – także dobrą kawę da się wyczuć. Cophi na Hożej, jak to określiła moja znajoma, podchodzi do kawy bardzo na serio. To super małe miejsce jest przy okazji super przytulne. Miejsca jest mało, bo zaledwie jeden mały i jeden duży stolik, ale ani przez chwilę nie czułam się tutaj jak niechciany gość. Wręcz przeciwnie, zostałam poczęstowana ciasteczkami przez samego właściciela. A ten, Uri Wollner, z pochodzenia Izraelczyk, z wykształcenia lekarz, jest prawdziwym pasjonatem kawy, a przy okazji niezwykle ciepłym człowiekiem. Teraz czas na kawę. Wiecie czego nie lubię? Nie lubię gdy ktoś narzuca mi jej smak. Nie lubię nie posiadać wyboru. I w końcu, nie lubię płacić za kawę tyle co za lunch (poza jednym wyjątkiem, ale o nim póżniej). W Cophi rozumieją takich ludzi jak ja – smak kawy możecie wybrać sami, gdyż w 6-ciu młynkach znajduje się 6 różnych blendów. Cophi ma też swoją mieszankę, mocno paloną w 50% arabica i robusta. Do tego Cophi ma swoją własną palarnie kawy, dzięki czemu mogą komponować swoje własne blendy. Teraz najważniejsze – wybór mleka, który jest tutaj chyba największy w Warszawie (dajcie znać jeśli się mylę). Oprócz mleka migdałowego znajdziecie tu także mleko orzechowe, sojowe i kozie! Odnajdzie się tutaj prawdziwy smakosz – są do wyboru wszystkie najpopularniejsze sposoby alternatywnego parzenia kawy (na razie próbowałam tylko aeropressa), ala i dla wielbicieli kawy smakowej coś znajdzie – latte snikersowe, kardamonowe czy chałwowe. I to nie z byle jakim syropem, ale z prawdziwymi dodatkami (tak! z najprawdziwszą chałwą)! Cophi to idealne miejsce na szybką kawę po drodze do pracy (zazdroszczę wszystkim którzy pracują w okolicy ; )), ale też na spotkanie ze znajomą. Nie poczujecie się tu skrępowani pomimo ciasnoty, a obsługa bardzo chętnie pomoże w wyborze kawy. Jak na razie mój kawowy faworyt!

2. SAM – na śniadanie z kawą.

Wspomniałam o jednym wyjątku kawy za które mogę zapłacić tyle co za lunch. Jest nim kawa z SAM’a, ale nie zrażajcie się i czytajcie dalej! SAM mieści się na Powiślu, niedaleko BUW’u. Jest to miejsce które odkryłam dawno temu, tak dawno, że nie pamiętam kiedy zawitałam tam po raz pierwszy ; ). Jest to miejsce, do którego przede wszystkim wpadam na pyszne, bezglutenowe śniadania, a te zawsze zjadam w towarzystwie kawy na mleku migdałowym. Mleko tutaj robią sami, dlatego też nie należy do najtańszych – do każdej kawy na tym mleku trzeba dopłacić 4 zł, ale warto! Szczególnie polecam latte i kawę mrożoną! Chociaż do śniadania najczęściej biorę cappuccino! Oprócz śniadań zjecie tu przeróżne ciacha, w tym zazwyczaj też te bezglutenowe, a są nimi: ciasto migdałowe, brownie i szarlotka. Wszystkie pyszne!

3. Czuły Barbarzyńca – na słodką, deserową kawę z dobrą książką. Update: Kawiarnia została zlikwidowana.

Czuły Barbarzyńca to kawiarnia literacka Tomasza Brzozowskiego i pierwsza w Warszawie kawiarnio-księgarnia. Czuły, podobnie jak SAM, mieści się na Powiślu, niedaleko stacji metra „Centrum Nauki Kopernik”. Czułego odkryłam jakiś czas temu. Pamiętam, że nie miałam wtedy zamiaru niczego zamawiać. Wpadłam z ciekawości zobaczyć co w ofercie mają, a zostałam z miłości do mleka migdałowego. W Czułym mam swój ulubiony fotel i oczywiście, ulubioną kawę. Tutaj zawsze zamawiam Fellini, kawę w stylu latte, podawaną w wysokiej szklance, z dodatkiem amaretto i migdałów i to tę kawę Wam właśnie polecam! Jest nieziemska i zawsze gdy mam ochotę zgrzeszyć, robię to właśnie z nią. Jest idealnie słodka i idealnie migdałowa. Na deser w sam raz!

4. Ambasada – na deser, na obiad, na śniadanie i na kawę.

Ambasada mieści się na Foksalu – w samym środku miasta, a jednak nigdzie nie poczujecie się tak bezpiecznie i spokojnie jak tutaj. Jest to idealne miejsce na małe conieco i kawkę, samemu lub z przyjaciółką. Miejsca jest tam wystarczająco, w szczególności latem, gdy otwarty jest ogródek. Ambasada to przede wszystkim restauracja z przepysznym, zdrowym jedzeniem, dlatego możecie się spokojnie zasiedzieć przy kawie – gdy zgłodniejecie z pomocą przyjdzie, na przykład, wegańska, raw kanapka (jest nieziemska!). Oprócz tego możecie zjeść tu też coś słodkiego – np. cytrusowy wegański sernik. To co urzekło mnie w tym miejscu chyba najbardziej, to fakt, że do kawy podawany jest ksylitol. Mam nadzieje, że doczekam dnia, gdy taka praktyka będzie, może nie normą, ale przynajmniej częstym zjawiskiem! Zapomniałam jeszcze dodać, że wszyscy są tu super serdeczni.

5. Koty za Płoty – gdy trzeba popracować na mieście.

Koty mieszczą się na Mokotowskiej i są w bardzo kocim klimacie! Oprócz tego, w lecie, możecie wejść tu przez okno, co jest chyba dość rzadko spotykane w Warszawie :). Będę szczera, miałam z Kotami problem. Z jednej strony, to tutaj piłam jedno z lepszych cappuccino na mleku migdałowym, ale ostatnio piłam też jedno z gorszych. Postanowiłam jednak postąpić racjonalnie – dobrych kaw piłam tu wiele, a niedobrą tylko jedną. Stąd wysoka pozycja w rankingu, ale proszę Kotki za Płotki, jeśli zmieniliście kawę to jak najszybiej wróćcie do tej poprzedniej! Do kotów wpadam gdy mam ochotę popracować na mieście – miejsca jest tu sporo, internet śmiga bez zarzutów,  zazwyczaj jest dość spokojnie, a na dodatek całkiem sporo mają tu gniazdek! Jest też kącik dla „zapracowanego kota”, a przy nim ładowarki do telefonów. Przyznam, że jedna z nich kiedyś mnie uratowała ; ).

Oczywiście jest więcej miejsc oferujących mleko migdałowe do kawy, jednak to te powyższe mają w sobie „to coś” co spowodowało, że wracam do nich z myślą o kawie. Każde miejsce jest inne, ale każde na swój sposób wyjątkowe. Oprócz powyższych, kawę na mleku migdałowym dostaniecie też w Legal Cakes (bezcukrowa kawiarnia z wieloma opcjami bezglutenowymi) oraz w Niezłym Ziółku (też mają czasem bezglutenowe ciacha).

BONUS: INNE MLEKA, ale pyszna KAWA

Mam dla Was jeszcze propozycje miejsc, które nie znalazły się w rankingu. Kawiarnie te nie oferują mleka migdałowego, ale inne, bardzo fajne mleczka. Nie mogłam ich wziąć pod uwagę w rankingu, dlatego postanowiłam te miejscówki wyróżnić.

  • Relaks – na znakomitą kawę!

Na największą uwagę zasługuje Relaks na Puławskiej. I to ogromną uwagę! Czystego mleka migdałowego tam nie mają, ale jest jaglane, a dla tych co gluten tolerują – migdałowo-orkiszowe. Ja próbowałam kawy na mleku jaglanym, ale ponoć migdałowo-orkiszowa flat white jest tam obłędna! To jedna z miejscówek, którą naprawdę mogę polecić na doskonałą kawę. To kawiarnia z prawdziwego zdarzenia, gdzie kawa jest ponad wszystko. W tygodniu znajdziecie tam w większości ludzi zanurzonych w swoich laptopach – dobra kawa i WiFi sprawiają, że całkiem sporo osób postanawia tu popracować ; ).

  • STOR – na kawę z ciachem i widokiem na Tamkę.

Oprócz Relaksu, polecam także STOR na Tamce. Oprócz mleka sojowego, do wyboru jest owsiane i ryżowe. Bardzo żałuję, że nie migdałowe, bo przyznam szczerze, że fanką owsianego nie jestem (plus, ma gluten). Ale może właśnie dzięki temu, że mleka migdałowego tu nie ma, sięgnięcie po kawę alternatywnie parzoną? STOR kusi dripami i chemex’ami. Znają się tutaj na kawie bardzo dobrze! A oprócz tego, mają coś słodkiego. Ja załapałam się na bezglutenowe i bezcukrowe brownie. Aha. Jest też super klimat. Miło się siedzi i patrzy na przemykające po Tamce samochody. Polecam!

 

Artykuł Gdzie na kawę w Warszawie? 5 najlepszych kawiarni w Warszawie serwujących kawę na mleku migdałowym. pochodzi z serwisu Fill The Bowl.

]]>
https://fillthebowl.pl/5-najlepszych-kawiarni-w-warszawie-na-kawe-mleku-migdalowym/feed/ 16 1682
Clementine Bakery, czyli wegański bekon na Brooklynie. https://fillthebowl.pl/clementine-bakery-czyli-weganski-bekon-na-brooklynie/ https://fillthebowl.pl/clementine-bakery-czyli-weganski-bekon-na-brooklynie/#respond Mon, 26 Oct 2015 17:43:54 +0000 http://fillthebowl.kuchlog.pl/?p=1465 Clementine Bakery odkryłam trochę przypadkiem. To był wyjątkowo śnieżny dzień. Ba. Była super-śnieżna-zamieć, a ja przechadzałam się akurat po Brooklyńskim chodniku. Rąk już nie czułam, a śnieżyca nie dawała za wygraną. Wtedy zobaczyłam ciekawy do sfotografowania kadr. Podeszłam bliżej, a zza rogu wynurzyła się Clementine. Po wejściu do środka zobaczyłam ciasteczka “gluten free” i tym sposobem przez kolejne 2 godziny siedziałam w wyjątkowo przytulnej, aczkolwiek dość ciasnej kawiarni, obserwując walczących ze śniegiem przechodniów.

Artykuł Clementine Bakery, czyli wegański bekon na Brooklynie. pochodzi z serwisu Fill The Bowl.

]]>

CLEMENTINE BAKERY

Nowy Jork, Brooklyn


 

Bardzo długo zastanawiałam się nad tym, które miejsce zrecenzować dla Was jako pierwsze. Ponieważ w przyszłości będą u mnie przeważać recenzje z Polski, postanowiłam że najpierw zajmę się moimi najciekawszymi odkryciami kulinarnymi, a najwięcej było ich w Nowym Jorku! Tutaj powstał kolejny dylemat. Knajp w NYC jest tak wiele… Jak tu wybrać jedną? Wahałam się pomiędzy legendarnego wśród wegan Champs, polecanej w “Bon Appétit” El Rey Launcheonette, a także Blossom Vegan Restaurant w której wydałam ostatnie swoje oszczędności. Ostatecznie, postanowiłam kierować się sercem i zadałam sobie jedno pytanie: “gdybym mogła teraz przenieść się do każdego lokalu gastronomicznego na świecie, gdzie bym wylądowała?”. Akurat miałam ochotę na wegański bekon, więc padło na Clementine Bakery.

Clementine Bakery odkryłam trochę przypadkiem. To był wyjątkowo śnieżny dzień. Ba. Była super-śnieżna-zamieć, a ja przechadzałam się akurat po Brooklyńskim chodniku. Rąk już nie czułam, a śnieżyca nie dawała za wygraną. Wtedy zobaczyłam ciekawy do sfotografowania kadr. Podeszłam bliżej, a zza rogu wynurzyła się Clementine. Po wejściu do środka zobaczyłam ciasteczka “gluten free” i tym sposobem przez kolejne 2 godziny siedziałam w wyjątkowo przytulnej, aczkolwiek dość ciasnej kawiarni, obserwując walczących ze śniegiem przechodniów.

Kawiarnia prowadzona jest przez młodą wegetariankę, z otwartym na eksperymenty umysłem. Nie jest to kawiarnia bezglutenowa, ale wybór takowych pozycji jest spory – bezglutenowe są wszystkie kanapki (za wyjątkiem tempeh, ale można spokojnie z niego zrezygnować), większość słodkości (w tym wszystkie muffiny, ciasteczka i przynajmniej jeden z trzech, codziennie dostępnych tortów), zupa dnia i sałatki, a w weekendy można tutaj dostać ponoć jedne z lepszych w Nowym Jorku, bezglutenowych bułeczek cynamonowych (cinnamon rolls).

Na początek zamawiam Chai Latte ($3.5), z zaproponowanym mi przez właścicielkę mlekiem kokosowym ‘pół-na-pół’ (mleko kokosowe z wegańską śmietanką). Dodatkowo, do wyboru jest mleko migdałowe, kokosowe, sojowe i wegańska śmietanka – każdy znajdzie coś dla siebie. Teraz czas na jedzenie – najbardziej kuszą mnie spisane na tablicy kanapki. Chociaż 99,9% mojej diety jest bezglutenowa, nie mogłam się powstrzymać próbując wegańskiego bekonu. Postanowiłam więc raz w życiu zgrzeszyć i zamówiłam B.L.A.T ($7.5), czyli wegański bekon (tempeh), sałata (lettuce), awokado i pomidor (tomato). To wszystko podane na ciepło w bezglutenowym toście.

Kanapka jest niesamowita. Smakuje właśnie tak jak wyobrażałam sobie perfekcyjnego, bezglutenowego tosta, ale nawet w moich wyobrażeniach nie przewidziałam wegańskiego bekonu, który nie był mdły i nie miał posmaku soi – był pyszny! Dodatkowo, połączenie z idealnie dojrzałym, miękkim, lekko wręcz słodkawym awokado i pomidorkami sprawiło, że chciałam delektować się smakiem tej kanapki jeszcze długo. Chai latte idealnie pasowało do kanapki – nie za słodkie, nie za mleczne, z nutką wyczuwalnego kardamonu, wspaniale rozgrzewające.

Podczas gdy ja delektuję się moim perfekcyjnym tostem, kawiarnię odwiedza parę osób, między innymi pracująca w pobliżu kobieta, na widok której właścicielka od razu zabiera się za robienie kawy – “cztery cappuccino z mlekiem migdałowym?” – pyta retorycznie klientkę, która z zadowoleniem na twarzy przytakuje głową. Rozglądam się jeszcze po kawiarni. Widzę wychodzący z pieca świeży chleb (niestety nie bezglutenowy), który, jak zapewniała właścicielka, codziennie wypiekany jest na miejscu.

Biorę jeszcze na wynos zupę z wędzoną fasolą i bezglutenowego, malinowego scones’a z białą czekoladą. Zupa jest całkiem smaczna, nie jest za ciężka a wędzona fasola nadaje jej oryginalnego posmaku (trochę przypominającego bekon).

Clementine Bakery jest jedną z tych kawiarni, o których pewnie nie przeczytamy w “Bon Appétit”. To nie tu tworzą się kulinarne trendy, nie tu chadzają turyści i hipsterzy. To miejsce, które jest autentyczne, gdzie właścicielka obsługuje klientów i pamięta jaką kawę lubią oni najbardziej.

Informacje praktyczne

Adres: 299 Greene Ave, Brooklyn, NY 11238
Strona www: http://clementinebakery.com
Zakres cenowy: $ (5-10$)
Dla kogo?

  • Weganie
  • Wegetarianie
  • Osoby na diecie bezglutenowej/unikające glutenu
  • Ale także, te lubiące prawidziwe, glutenowe pieczywo
  • Osoby unikające laktozy

PS. Moje zdjęcia z USA możecie oglądać tutaj.

Artykuł Clementine Bakery, czyli wegański bekon na Brooklynie. pochodzi z serwisu Fill The Bowl.

]]>
https://fillthebowl.pl/clementine-bakery-czyli-weganski-bekon-na-brooklynie/feed/ 0 1465